sobota, 15 listopada 2014

Bieg Niepodległości 2014, czyli jak się przekonałam, że biega się głową

Wczoraj znowu urwałam kilkadziesiąt sekund w biegu na 10 km... 55:54 - pewnie na większości z biegaczy ten wynik nie robi większego wrażenia. Phi... gdyby przynajmniej złamała 50 minut...zdaje się słyszeć. Biegło mi się średnio - niby fajna pogoda, chłodno, szybka trasa z krótkimi podbiegami na wiadukt przy ul. Chałubińskiego - wydawałoby się idealne warunki. Jednak tak gdzieś koło 7 km po raz pierwszy zdarzyło mi się dziwne uczucie jakby nadchodzącego zasłabnięcia i ucisku w klatce piersiowej. Miałam wrażenie, że kręci mi się w głowie. Pierwsza rzecz, o której pomyślałam to hipoglikemia (nie, wbrew pozorom wcale nie podejrzewałam się o zawał), a zaraz potem, żeby się zatrzymać.
Przypomniałam sobie rady B. przed sierpniowym półmaratonem i całe szczęście nie dałam się zwieść bolącym nogom. Zwolnilam, odetchnęłam głęboko, a za chwilę minęłam słupek z napisem "7 km".
Dobra, tyle, to już muszę dać radę :)
Ostatnie 400 m do mety to był sprint nazywany przez niektórych bieganiem "w trupa". Nie wiem, jak mi się to udało, ale wykrzesałam z siebie wszystkie możliwe siły i... jest!
Meta, medal i uśmiech :)
Tylko gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl - w kwietniu to będzie zaledwie 1/4 dystansu...  ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz